się z subtelnymi intelektualistami. To był, o ile wiem, jakiś kierowca. Rozesłano list gończy,
ale drań zniknął jak kamfora. Pewnie wyjechał. Minęło tyle lat, że nawet nie pamiętam, jak się nazywał. – Rainie znów wzruszyła ramionami. – Biorąc pod uwagę styl życia mojej matki, ta historia chyba nie mogła inaczej się skończyć. – A co z tobą? – zapytał cicho Quincy. – Na twoim miejscu wyjechałbym z Bakersville na dobre. – Próbowałam. Przeniosłam się do Portland. Studiowałam. Upijałam się. Przez cztery lata. Potem trafiłam do AA. Ale gdy w końcu obroniłam dyplom, stwierdziłam, że równie dobrze mogę wrócić do Bakersville, bo choć cały czas uciekałam, ciągle lądowałam w punkcie wyjścia. Poza tym podoba mi się tutaj. Odziedziczyłam po matce dom. Już jest spłacony, co stanowi pewną ulgę, kiedy się zarabia piętnaście tysięcy rocznie. – Mieszkasz w domu, w którym się wychowywałaś? – Quincy rzucił jej sceptyczne spojrzenie. – Nie przeszkadza mi to. Najbardziej lubię werandę. – Uśmiechnęła się zagadkowo. – Szczerze mówiąc, podoba mi się praca policjantki w małym miasteczku. Mam kontakt z ludźmi i niewiele papierowej roboty. A mieszkańcy Bakersville są z gruntu porządni. Wielu z nich naprawdę da się lubić. – Nie licząc sąsiadów, którzy nie pisnęli ani słowa, kiedy matka codziennie cię tłukła. I nie licząc tych, którzy wciąż uważają cię za morderczynię. – A jednak nie przeszkadza im to mnie akceptować. Ich zdaniem człowiek dostaje to, na co sobie zasłużył. – Ale ty tak nie myślisz, prawda, Rainie? I przez ostatnie dwa dni musiało ci być bardzo ciężko z powodu Danny’ego O’Grady. Wyprostowała się. Zacisnęła dłonie na butelce piwa. – Tylko bez psychoanalizy. – Jasne – powiedział spokojnie. – Ale nie mogłem nie zauważyć, jak szybko podałaś definicję zaburzenia więzi. Do tego dochodzi fakt, że sama byłaś ofiarą przemocy w rodzinie. Twoje wspomnienia nie odbiegają zbytnio od doświadczeń, które są udziałem większości agresywnych dzieci. Znasz te sprawy. Myślałaś o nich. I jeszcze długo po zakończeniu śledztwa będziesz o nich myśleć. – Cóż, przynajmniej moje zainteresowania wynikają z pobudek osobistych, a nie z kompleksu bohatera. Prawie krzyczała. Nie zdawała sobie sprawy, ile złości i goryczy było w jej głosie, póki nie dostrzegła wyrazu twarzy Quincy’ego. – Poddaję się wymamrotał. Spuściła wzrok, zawstydzona. To świństwo nakłaniać człowieka, żeby podzielił się z nią swymi problemami, a potem obrócić te zwierzenia przeciwko niemu. Chciała być kimś lepszym, ale jakoś się nie udawało. Miała cięty język i łatwo wpadała w złość. Przeprosiny przychodziły jej z trudem. – Nie zamierzałem zrobić ci przykrości – powiedział cicho Quincy. – Danny nie daje mi spokoju – wyrzuciła z siebie, zanim się zastanowiła. – Widziałam jego oczy. Bezradne, nienawistne, nieprzytomne. Znam to spojrzenie. Patrzyłam na te ciała i zastanawiałam się... Wszyscy mówią, że zwykła złość nie może doprowadzić dziecka do morderstwa, ale ja wiem, że może. Czasem trudno się przed nią obronić. Gdy się jest bardzo młodym, bezradnym i wrażliwym... – Głos Rainie załamał się. Siedziała, dusząc w sobie niewypowiedziane słowa, a serce tłukło się jej w piersi jak ptak w klatce. – Martwisz się, że mogłaś kiedyś postąpić jak Danny O’Grady? – zapytał Quincy. Nie odpowiedziała. – Nie jesteś Dannym dodał stanowczo. – Wiem o tym! Jestem kobietą, a kobiety nie wyładowują się na niewinnych. Z reguły nie bywamy masowymi czy seryjnymi morderczyniami. Koncentrujemy nasz gniew na tym, kto nas zranił albo niszczymy same siebie. Ale nie w tym rzecz. Myślę, że to problem przemocy. Przecież strzelanina to nie katastrofa samochodowa czy wypadek przy kombajnie. Nie jestem pewna dlaczego, ale przeszłość nagle wróciła. Zupełnie jakby matka umarła wczoraj. Tamtego dnia wszyscy tylko zastanawiali się, czy zabiłam, a nikt nie pomyślał, żeby zapytać