Edward zdecydowanym ruchem ręki nakazał strażnikom zrobić przejście. Bella po raz pierwszy była świadkiem jego wyniosłego zachowania.
- Chcę z tobą porozmawiać - rzucił krótko, patrząc Emmettowi twardo w oczy. - Teraz. Na osobności. Nie było sensu się spierać. Emmett od razu zorientował się, że Edward widział zbyt dużo. - W porządku. Spotkajmy się w gabinecie Alice. Daj mi pięć minut, żebym się mógł z tym uporać. - Niechętnie wskazał ręką zwłoki. - Masz dziesięć - powiedział Edward, po czym odwrócił się i odszedł. - Chcę wracać do pałacu - odezwała się Bella. - Nie czuję się dobrze. - Oczywiście. Wydam ludziom rozkazy i zaraz odprowadzę panią do samochodu - rzekł Emmett. - Co się stało? - zapytał suchym, służbowym tonem, gdy odeszli na tyle daleko, by nikt nie mógł ich usłyszeć. Kolana jej drżały, ale zapanowała nad nerwami. Krótko zdała mu relację z przebiegu zdarzeń. - Co za cholerny pech! - zdenerwował się. - Trudno, jakoś z tego wybrniemy. Najważniejsze, że historia trzyma się kupy. Edward ma opinię wyborowego strzelca. Muszę tylko jakoś go ugłaskać. - Westchnął ciężko, wiedząc, że sprawa nie będzie łatwa. - Jutro rano omówimy szczegóły i przygotujemy wersję, którą przedstawisz Blaque'owi. - On mi nigdy nie wybaczy - szepnęła. Emmett domyślił się, że nie miała na myśli Blaque'a. - Spokojnie. Edward nie jest pamiętliwy. Wścieknie się, że nie został wtajemniczony w całą sprawę, ale na pewno nie będzie winił za to ciebie. - Obawiam się, że się mylisz. Od dwóch godziny siedziała nieruchomo przy oknie i wpatrywała się w gęsty mrok ogrodu. W pałacu było cicho jak makiem zasiał. Cullenowie na pewno wrócili już z teatru, ale ona tego nie słyszała. Pokoje gościnne umieszczone były w najspokojniejszej części budynku. Domyślała się, jak Edward zareagował na wyjaśnienia Emmetta. I nie miała żadnych złudzeń, że to właśnie ją obarczy całą winą. Trudno. Nie zamierzała tłumaczyć się ani przepraszać za to, kim jest. Jeśli będzie musiała, potrafi znieść jego gniew. Kochała go. Nawet gdyby miała prawo powiedzieć mu o tym, pewnie i tak by nie uwierzył. Dziś wieczór była gotowa za niego umrzeć. Nie tylko z poczucia obowiązku, nie tylko z powodu honoru, ale przede wszystkim z miłości. Dobrze, że on nigdy się o tym nie dowie, Tak będzie lepiej i bezpieczniej dla nich obojga. Jeszcze nie zakończyła swojej misji. Zrezygnowana, opuściła głowę. Niespodziewanie zatęskniła za Londynem. Za chłodem, wilgocią i zapachem Tamizy. Nie zapukał do drzwi. Uznał, że czas dobrych manier, formalności i grzecznego zabiegania o jej względy minął bezpowrotnie. Gdy wszedł, siedziała przy otwartym oknie. Zwinięta w fotelu, położyła ramiona na parapecie i na nich oparła głowę. Rozpuszczone włosy opadały ciężką kurtyną na białą koszulę nocną. Wyglądała jak marzycielka podziwiająca urodę księżycowej nocy. Niestety, Edward nie dowierzał już w temu, co widział. A tym bardziej temu, co czuł. Kiedy stuknęły drzwi, skoczyła na równe nogi. Nie spodziewała się go o tej porze. Sądziła, że będzie chciał pomówić z nią rano. Wystarczyło jedno spojrzenie na jego twarz, a miała pewność, że musi spodziewać się najgorszego. - Rozmawiałeś z Emmettem? - Tak. - A z ojcem? - Porozmawiam z nim jutro, ale to nie powinno cię obchodzić. - Obchodzi mnie o tyle, o ile wynik tej rozmowy będzie miał wpływ na moją sytuację. - Wbrew temu, co sądzisz, nie jestem skończonym idiotą. Twoja sytuacja w niczym się nie zmieni. - Wyjął z kieszeni pistolet i położył go na nocnym stoliku. - Proszę, twoja własność. Nie przebaczy jej. Myślała, że jest do tego przygotowana. Myliła się. - Dziękuję - rzekła chłodno, chowając broń do szuflady. - Doskonale pani strzela, lady Isabell. - Miałam dobrych nauczycieli. Brutalnie chwycił ją za ramię. - O, tak! Ale dobrzy nauczyciele to za mało. Jakie jeszcze talenty ukrywasz? Po mistrzowsku oszukujesz, to na pewno. A poza tym? Iloma kobietami potrafisz być jednocześnie? - To zależy od zadania, które dostanę. Wybacz, jest późno, a ja czuję się zmęczona. - Nic z tych rzeczy, moja droga. - Wolną ręką chwycił ją za włosy. Myślał o tym, co z jej powodu przeżył jednego wieczoru. Strach, przerażenie, wreszcie zdradę. - Tym razem nie dam się ogłupić. Cicha, dystyngowana angielska dama już na mnie nie działa. Wykładaj karty na stół, Isabello. Nienawidziła się bać. Uważała strach za wyjątkowo poniżające uczucie. Teraz jednak nie umiała się przed nim bronić. Nie lękała się, że Edward ją uderzy, albo że swoim porywczym zachowaniem przekreśli wszystko, co zdołała osiągnąć. Bardziej niż bólu i klęski bała się tego, że zawsze już będzie na nią patrzył z pogardą. - Nie sądzę, żebym mogła powiedzieć ci wiele więcej, niż usłyszałeś od Emmetta. Operacja, w której biorę udział, jest przygotowywana od dwóch lat. Międzynarodowe służby bezpieczeństwa chciały wprowadzić swojego agenta w szeregi... - To już faktycznie słyszałem - przerwał jej w pół słowa. Puścił ją i cofnął się, ale dłonie miał zaciśnięte w pięść. - Podobno powinienem być ci wdzięczny, że jesteś taka dobra w tym, co robisz. - Nie potrzebuję wdzięczności, tylko współpracy. - Więc trzeba było od razu o nią poprosić. Uniosła nieco głowę. - Edward, to, co robię, nie zależy od mojego widzimisię. Ja wykonuję rozkazy. Byłeś w wojsku, więc wiesz, o czym mówię. - Wiem również, czym jest honor. - Rozwścieczony, znowu chwycił ją za ramiona. - Wciągnęłaś mnie w swoją grę. Wykorzystałaś to, co do ciebie czułem. - Nie powinieneś był w ogóle nic do mnie czuć. - Nie zawsze mamy na to wpływ. Za to w innych kwestiach pozostaje nam wolny wybór. Czy musiałaś użyć mnie do swoich celów? - Mam zadanie do wykonania. Poza tym musisz przyznać, że nie zachęcałam cię ani nie prowokowałam. Wręcz przeciwnie. - Ale wiedziałaś, że mi na tobie zależy, że cię pragnę. - Nie chciałam, żeby tak było. - Znowu kłamiesz! - Nie! - Szarpnęła się, ale chwycił ją jeszcze mocniej. - Nie szukałam twojego towarzystwa. Może to był błąd. Może gdybym się od razu z tobą przespała, dałbyś mi spokój. Atak, potraktowałeś mnie jak kolejne wyzwanie. - Gdybym chciał pójść z tobą do łóżka, już byś tam dawno była! - Nie bywam tam, gdzie być nie chcę! - warknęła. - Jesteś wściekły, bo ucierpiała twoja miłość własna. To dlatego... Nie dokończyła, bo jednym mocnym pchnięciem przewrócił ją na łóżko. Zanim ruszyła choćby palcem, położył się na niej i przycisnął tak mocno, że nie mogła się ruszyć. Ostrzegano ją, że Edward może stracić panowanie nad sobą. Jednak to, co wyczytała w materiałach, nie oddawało nawet w połowie tego, co widziała w tej chwili. - Miłość własna... - syknął przez zęby. - Więc ty naprawdę uważasz, że jestem taki, jakim chcą mnie widzieć brukowce. Skoro tak, zrobię wszystko, żebyś nie czuła się rozczarowana. Gwałtownie skrzyżowała nogi, dzięki czemu niemal udało jej się go zrzucić. Był jednak tak silny, że bez trudu sobie z nią poradził. Jedną ręką chwycił ją za gardło, drugą przytrzymywał ramiona. - Co chcesz przez to osiągnąć? - wydusiła ochrypłym głosem. - Chyba tylko to, że poniżysz i mnie, i siebie! Nie obchodziło go to. Przestał odróżniać dobro od zła, prawdę od kłamstw. - Do niedawna byłaś mi bardzo bliska, bardzo droga. Chciałem ci okazać czułość, łagodność, uwielbienie. Tamtej kobiety już nie ma. A z tobą nie muszę się bawić w subtelności. - Edward! Nie rób tego! - powiedziała cicho, choć dobrze wiedziała, że jest już za późno.