punkcie. Niestety, nie znalazł wtedy żadnych dodatkowych poszlak. Teraz nowe morderstwo
mogło naprowadzić na ślad zbrodniarza. Zastępca dyrektora FBI osobiście przekazał Quincy’emu wiadomość, ale polecił mu zostać w domu. – Są chwile, kiedy trzeba pomieszkać z rodziną – oświadczył wielkodusznie. – To zabójstwo pewnie nie ma związku z twoim wampirem. Nie sądzę, żebyś musiał zawracać sobie tym głowę. Quincy podziękował szefowi za troskę. Potem pojechał na lotnisko Dulles, kupił bilet do Seattle i wszedł na pokład samolotu. Jego młodsza córka wracała następnego dnia do college’u, była żona nie życzyła sobie z nim rozmawiać, a co do drugiej córki, Amandy... Nie mógł jej w żaden sposób pomóc. Co się stało, to się stało i, szczerze mówiąc, Quincy właśnie teraz potrzebował swojej prący. Zanim przed pięcioma laty agent specjalny Quincy został przeniesiony do Sekcji Badań Behawioralnych, zyskał sobie w FBI sławę jednego z najznakomitszych tropicieli. Każdego roku zajmował się około stu dwudziestoma przypadkami przestępstw, popełnionych przez seryjnych gwałcicieli, morderców i porywaczy. Ścigał zbrodniarzy o najwyższym ilorazie inteligencji i doprowadzał do tego, że sami wpadli we własne sidła. Badał zbryzgane krwią miejsca zbrodni, wykrywał tropy prowadzące do mordercy. Ratował ludziom życie i popełniał błędy, które czasem ktoś życiem musiał przypłacić. Wiedział, jak radzić sobie z tego typu stresem. Jego była żona, Bethie, ciągle powtarzała, że Quincy nie potrafi już normalnie funkcjonować. Jego światem stały się brutalne morderstwa i bez zagadki do rozwiązania po prostu nie wiedział, co ze sobą zrobić. Nigdy nie kreował takiego wizerunku swojej osoby, ale też nie próbował z nim walczyć. Rodzaj pracy, którą wykonywał, pociągał za sobą pewne konsekwencje. Spędzając tyle czasu na studiowaniu ekstremalnych przypadków okrucieństwa, łatwo jest stracić perspektywę. Wtedy we wszystkich wesołych miasteczkach zaczyna się widzieć pedofilii wypatrujących nowych ofiar. Wszystkie piwnice kryją ludzkie szczątki. Wszyscy czarujący, przystojni studenci wydają się utajonymi psychopatami. Szczerze mówiąc, Quincy nigdy by nie wsiadł do volkswagena „żuka”, ulubionego samochodu wielu seryjnych morderców. Po prostu nie zdobyłby się na to. Okazało się też, że nie może znieść widoku umierającej córki. W Seattle morderstwo prostytutki przypisano w końcu przejeżdżającemu przez miasto kierowcy ciężarówki. Quincy posunął się do tego, że przestudiował akta dawno zamkniętych spraw. Oficjalnie po to, żeby spojrzeć na nie z nowej perspektywy, ale w rzeczywistości chciał tylko odwlec powrót do domu, gdzie nie był już agentem specjalnym, tylko bezradnym ojcem, skazanym na wyczekiwanie przy szpitalnym łóżku, człowiekiem jak wszyscy inni, który nie może uciec przed tym, co nieuniknione. I wtedy właśnie chłopiec w stanie Oregon przyniósł do szkoły broń i zaczął strzelać. Tym samym uratował Quincy’ego. Jak większość Amerykanów Quincy nie zwrócił specjalnej uwagi na tragiczny incydent, który wydarzył się w listopadzie 1995 roku w szkole Richland w Lynnville w stanie Tennessee. Zginęły wtedy dwie osoby, a jedna została ranna. Mała mieścina, licząca zaledwie trzystu pięćdziesięciu trzech mieszkańców, leżała zbyt daleko, żeby mieć jakiś związek z życiem Quincy’ego, a samo wydarzenie zdawało się być odosobnionym przypadkiem. Ale już trzy miesiące później doszło do kolejnej strzelaniny: szkoła w Moses Lake w stanie Waszyngton. Trzech zabitych, jedna osoba ranna, sprawca: czternastoletni uczeń. Niemal dokładnie rok później Ameryką wstrząsnęła wiadomość o kolejnej zbrodni – w Bethel na Alasce. Dwa trupy, dwoje rannych, a szesnastoletni sprawca zachęcał grupę przyjaciół, żeby obserwowali jego wyczyny. Osiem miesięcy później inny szesnastolatek, Luke Woodham, zamordował trzy osoby i ranił siedem w Pearl w stanie Missisipi. Po trzech miesiącach w szkole w West Paducah w Kentucky zginęło następnych trzech uczniów. Zarysował się pewien wzór nowego typu zbrodni. Jonesboro, Arkansas; Springfield, Oregon; Littleton, Kolorado; Fort Gibson, Oklahoma. Kolejne szkoły, kolejne tragedie. Gazety ostrzegały przed epidemią przemocy, która ogarnęła amerykańską młodzież. Niektóre obwiniały gry komputerowe, łatwy dostęp do broni, zapracowanie rodziców. A