dwóch gościnnych panów, wyraźnie starych
znajomych prawnika. - W ogóle nie musisz nic mówić, chyba że sama zechcesz - powiedział Allbeury po złożeniu zamówienia. - A ja mogę albo gadać bez końca, albo także milczeć, jak wolisz. - Nie mam nic przeciwko temu, żeby dla odmiany trochę posłuchać. - Pewien adwokat sądowy mówił mi, jak bardzo męczące są publiczne występy. - Nigdy nie chciałeś być obrońcą sądowym? Mogłabym wyobrazić sobie ciebie w tej roli. - W todze i peruce? O, nie! - To czemu wybrałeś sprawy małżeńskie? - Bo mnie to interesuje. - Ale teraz już trochę mniej? - Lizzie przypomniała sobie, że podczas kolacji w ich domu Allbeury przyznał się do rezygnacji z pełnego etatu w kancelarii. Przytaknął. - Potrzebuję więcej czasu na inne sprawy. - Intrygujące. Uśmiechnął się. - Nie tak bardzo. - Przepraszam, nie chciałam być wścibska. - Po prostu się zainteresowałaś, to miło z twojej strony. Przyniesiono pierwsze danie - zupę-krem z kalafiorów, którą Lizzie spałaszowała, jakby nie jadła od tygodnia. Potem z niemal równym zapałem zajęła się filetem z frytkami, przez co nie mogła za dużo mówić. Już po raz kolejny nie uszło jej uwagi, że Allbeury, który zamówił dobrego burgunda, sam nie pije, tylko obserwuje ją z uśmiechem. - Czy mam musztardę na policzku? - Przepraszam. Gapiłem się na ciebie? - Nie szkodzi. To jest o wiele za dobre, by mnie cokolwiek obchodziło. - To dobrze. - Umilkł na chwile. - Jak tam Christopher? - Świetnie. Robi za męża domowego w Marlow, podczas gdy ja raczę się winem i różnymi frykasami w knajpach całego kraju. - To bardzo godne pochwały. - Oczywiście ma do pomocy Gilly. No i musi jeszcze doglądać swoich pacjentów w jednym z lokalnych szpitali. - Więc nie zajmuje się tylko pilnowaniem dzieci? Usłyszała w tym pytaniu leciutką nutkę ironii i poczuła się w obowiązku wystąpić w obronie męża. - Nie miałby nic przeciwko temu. Chociaż Edward, nasz najstarszy, na pewno by się oburzył, słysząc, że wyma-ga pilnowania. Allbeury pokiwał głową, zapytał jeszcze o Jacka i Sophie,