Wytrzasnał z niej jednego papierosa. - Pozwól mi sie toba
zaopiekowac. Marla opadła na krzesło i ukryła twarz w dłoniach. - Pamietam... pamietam... jak sie kłócilismy - powiedziała. Usłyszała pstrykniecie zapalniczki i podniosła głowe. Alex zaciagnał sie głeboko papierosowym dymem, po czym podszedł do kominka. - A teraz... teraz ty zamykasz drzwi do swoich pokoi. - Spojrzała na niego, czujac, ¿e znowu zaczyna ja bolec głowa. - Chciałam wejsc do gabinetu i skorzystac z komputera, ale nie mogłam. - Czasem mam tam bardzo wa¿ne dokumenty. Z biura, ze szpitala albo z Cahill House. Nie chce, ¿eby ktos ze słu¿by je ogladał. Marla przypomniała sobie szafki na dokumenty, które widziała w gabinecie. Wystarczyłoby zamknac je na klucz. Po co zaraz zamykac wszystkie pokoje? - Mam nadzieje, ¿e słu¿ba jest uczciwa - powiedziała. - Owszem. Jestem tylko ostro¿ny. Z powodu pozycji, jaka zajmuje. Albo dlatego, ¿e masz cos jeszcze do ukrycia. - Czuje sie przez to tak, jakbym była tu intruzem. - Niepotrzebnie. - Palcami, miedzy którymi trzymał papierosa, potarł skron, jakby i jego dreczył ból głowy. 177 Zegar na dole cicho odliczał sekundy. Marla czuła sie bardzo nieszczesliwa. Jak to sie stało, ¿e tak bardzo sie od siebie oddalili? Jak bardzo jeszcze sie od siebie oddala? - Posłuchaj, kochanie, masz racje. Kłócilismy sie okropnie - przyznał. - Czesciej, ni¿ chciałbym przyznac. Ale nie zamykam swoich pokoi ani swoich dokumentów przed toba. - Potrzasnał głowa. - Na pewno nie... i... miałem nadzieje, ¿e... O Bo¿e, Marla, mogłas zginac w tym wypadku, zostawic mnie i dzieci i miałem nadzieje, cholera, modliłem sie o to, ¿ebysmy... ty i ja... zaczeli wszystko od nowa. - Wydmuchnał wielki kłab dymu. - Mamy dwoje dzieci. One nie potrzebuja naszych awantur. - Nie, nie potrzebuja. - Czuła sie bardzo nieszczesliwa z powodu dzieci, ale nie miała zamiaru pozwolic temu ani ¿adnemu innemu me¿czyznie rzadzic swoim ¿yciem. - Ale nie mo¿esz oczekiwac, ¿e bede siedziała w tym domu, nie próbujac sie dowiedziec, kim jestem... nie próbujac przypomniec sobie własnego ¿ycia. - Gorace łzy staneły jej w oczach. Spusciła wzrok na swoje dłonie, bezradnie zwisajace miedzy kolanami. Co sie z nia dzieje? Dlaczego czuje taki przymus, by walczyc z tym człowiekiem, by bronic swej niezale¿nosci? Przypomniała sobie, jak w ogrodzie zareagowała na Nicka, i zamkneła oczy. Jaka własciwie jest kobieta, skoro pociaga ja szwagier, a do własnego me¿a, człowieka, któremu przysiegała miłosc, wiernosc i posłuszenstwo, nie czuje nic? Zwłaszcza posłuszenstwo stanowi problem. Chyba nie le¿y w jej naturze. Czuła w głebi ducha, ¿e zawsze tak było. - Przykro mi, ¿e zaczełam te awanture - powiedziała, podnoszac oczy i walczac ze łzami, które ju¿ i tak zaczeły spływac po jej policzkach. - Ale... - podniosła reke -jestem taka... sfrustrowana.